Wygrana na konkursie fotograficznym i szept w głowie
Kiedy po raz pierwszy stanęłam na podium konkursu fotograficznego w Łodzi w 2018 roku, czułam ogromną duma. W końcu, po miesiącach ćwiczeń i prób, udało się! Jednak w głębi duszy coś zaczęło szepczeć: „To tylko szczęście. Przypadek. Nie jesteś aż tak dobra, jak myślisz”. I tak, zamiast cieszyć się zwycięstwem, od razu poczułam ten niepokojący chłód w sercu. Wiesz, co mam na myśli? Ta nagła fala wątpliwości, jakby ktoś wyłączył światło i zostawił mnie w ciemności własnych myśli. To właśnie syndrom oszusta, o którym dziś coraz więcej się mówi, choć wciąż jest tematem tabu dla wielu z nas. Jak to możliwe, że ktoś, kto ma na koncie sukcesy, nadal czuje, że to tylko kwestia szczęścia albo przypadkowego trafu? I dlaczego tak wielu z nas zamiast czerpać z radości, żyje z lękiem, że kiedyś ta maska się rozpadnie?
Syndrom oszusta – co to tak naprawdę jest i dlaczego się pojawia?
Na pierwszy rzut oka, syndrom oszusta to jak szept, który zagłusza nasze własne osiągnięcia. To uczucie, że wszystko, co zdobyliśmy, to w dużej mierze szczęście, przypadek albo zasługa innych. Statystyki mówią, że nawet 70% ludzi choć raz w życiu odczuło to na własnej skórze, a wielu z nich żyje z tą świadomością latami. Objawy? Przede wszystkim brak wiary we własne umiejętności, ciągłe deprecjonowanie swoich sukcesów i lęk przed porażką, który potrafi sparaliżować. Zdarza się, że ktoś, kto osiągnął awans albo dostał wymarzoną pracę, od razu myśli: „Na pewno zaraz ktoś mnie wygryzie, bo jestem do niczego”. To jakby w głowie grała nieustanna piosenka, że jesteśmy niewystarczająco dobrzy, choć z zewnątrz wygląda to zupełnie inaczej.
Przyczyny? Często tkwią głęboko w tym, jak postrzegamy siebie i świat. Perfekcjonizm, lęk przed porażką, niska samoocena, a do tego presja społeczna – szczególnie ta, którą nakładają media społecznościowe – tworzą mieszankę wybuchową. Patrzymy na innych, którzy wydają się osiągać wszystko bez wysiłku, i nagle zaczynamy wierzyć, że my nie damy rady. To, co jest najdziwniejsze, to fakt, że syndrom oszusta nie dotyczy tylko początkujących czy ludzi, którzy dopiero stawiają pierwsze kroki w branży. Nawet osoby z wieloletnim doświadczeniem, profesjonaliści, mentorzy i liderzy – wszyscy mogą się z tym zmagają. Wystarczy chwila słabości, a w głowie pojawia się głos: „To tylko szczęście, a ja tak naprawdę nie jestem tak kompetentny, jak myślą inni”.
Jak przeprogramować myślenie i zacząć wierzyć w siebie?
Oczywiście, nie ma magicznego przycisku, który od razu wyłączy ten szept w głowie. Ale jest kilka sprawdzonych sposobów, które pomagają zbudować autentyczną pewność siebie i oswoić syndrom oszusta. Zacznijmy od tego, że warto wyrobić w sobie nawyk wdzięczności. Prowadzenie dziennika, w którym codziennie zapisujesz choćby trzy rzeczy, za które jesteś wdzięczny, to jak trening mięśnia do trenowania. Po kilku tygodniach zauważysz, że zaczynasz dostrzegać własne mocne strony, a nie tylko błędy. Do tego warto skupić się na swoich sukcesach – nawet tych najmniejszych. Dostałeś pochwałę od klienta? Uczcij to, zrób coś miłego dla siebie. Niech to będzie Twoja codzienna mała ceremonia.
Innym kluczem jest zmiana wewnętrznego dialogu. Zamiast mówić sobie: „Nie dam rady”, spróbuj zamienić to na „Każdy krok mnie uczy, a ja się rozwijam”. Afirmacje, czyli pozytywne stwierdzenia, które powtarzasz na głos lub w myślach, mogą działać cuda. Warto też korzystać z wizualizacji – wyobrażaj sobie, że osiągasz swoje cele, czujesz satysfakcję i dumę. To jak trening mentalny, który wzmacnia Twój mięsień pewności siebie. Nie zapominaj też o wsparciu innych – rozmowa z mentorem, przyjacielem czy terapeutą może pomóc spojrzeć na swoje sukcesy z innej perspektywy. Pamiętaj, że najważniejsze jest, byś zaczął doceniać to, co masz, i pozwolił sobie na odrobinę radości. Bo sukces nie musi oznaczać ciągłego stresu czy strachu, że zaraz wszystko się rozpadnie jak zamek z piasku.
Warto zwrócić uwagę na wpływ mediów społecznościowych. W dzisiejszych czasach to one często wywołują presję, by wyglądać idealnie, osiągać więcej i nie mieć żadnych słabości. W efekcie łatwo się porównujemy i czujemy się gorsi. A przecież każdy z nas ma swoje własne tempo i ścieżkę. Uświadomienie sobie tego to już połowa drogi do odzyskania pewności siebie. Prawdziwy sukces to nie tylko efekt zewnętrznych okoliczności, ale przede wszystkim praca nad własnym umysłem i sercem. Bo kiedy nauczysz się, że Twoje osiągnięcia są Twoją własną wartością, wtedy szept w głowie zaczyna tracić moc.
Przygoda z pewnością siebie – od lęku do radości
Ostatecznie, każdy z nas ma w sobie niepowtarzalny potencjał. Wystarczy tylko odważyć się, by go dostrzec i pielęgnować. Pamiętam, jak kiedyś, po rozmowie z mentorem, poczułam, że wreszcie zaczynam wierzyć w siebie na serio. To była jak odrobina słońca po długiej burzy. Z czasem nauczyłam się, że sukces to nie tylko efekt przypadkowego zbiegu okoliczności, ale też wynik naszej codziennej pracy, wiary i odrobiny szaleństwa. W końcu, pewność siebie to mięsień, który można trenować – im częściej go ćwiczysz, tym silniejszy się staje. A każdy ma prawo czuć się dobrze ze swoimi sukcesami, nawet tymi najmniejszymi.
Podróż do autentycznej pewności siebie nie musi być długa ani pełna zawirowań. Wystarczy jedna decyzja, by przestać słuchać tego głosu, co mówi, że wszystko to tylko szczęście. Podążaj za własnymi pasjami, celebruj osiągnięcia, a z czasem przekonasz się, że sukces jest jak ogród – trzeba go pielęgnować, podlewać i cieszyć się każdym kwiatem. Pamiętaj, że syndrom oszusta to tylko szept, a nie prawda. Twoja prawda jest właśnie tu i teraz – pełna możliwości, mocnych stron i autentyczności. Niech Twój umysł stanie się Twoim najlepszym sprzymierzeńcem, a nie wrogiem, który podpowiada, że wszystko to tylko przypadek.